Na wstępie zaznaczam, że opisuję powikłania czysto informacyjnie. Żadnych żalów do Poznania nie mam. Wręcz odwrotnie, przyjechałem na własne natrętne (reoperacja) życzenie i klateczkę zrobili mi doskonale. A że się stało jak się stało, niczyjej winy się specjalnie nie doszukuję. Było ciężko, ale dr Pawlak i reszta ekipy spisali się świetnie tak przy stole jak i potem. Jestem im wdzięczny.
Pierwsza operacja to październik 2011, szpital w Warszawie przy Płockiej. Tutaj temat do wglądu:
http://www.pectus.pl/index.php/topic,3068.msg14101.htmlNic już tam nie pisałem, żadnych zdjęć nie robiłem bo nie mogłem pozbierać myśli, chciałem rzucić to wszystko w cholerę, zapomnieć. Generalnie po kilku dniach od wypisu wszystko było jasne (tak na prawdę na drugi dzień po operacji już było...), wstawili jedną płytkę, korekcja mikroskopijna. Od razu ustaliliśmy, że wyciągamy to tak szybko jak się da, czyli w okolicach marca 2012. Pozbierałem się do kupy w styczniu 2012, zadzwoniłem do Poznania - umówiłem się na wizytę na koniec sierpnia 2012. W marcu 2012, niemal równo po 5 miesiącach noszenia zbędnego balastu wyjęcie płytki w Warszawie - jeszcze mnie "na do widzenia" na nerwach zagrali bo dostałem jaśka i tak przeleżałem pół dnia głodny by się dowiedzieć że "jednak jutro". Dobra było minęło.
W Poznaniu na konsultacji u dr Pawlaka wszystko ok, powiedział, że normalnie zoperują, dwie płytki lub mieszańca - zdecydują na stole. Oczywiście jest też opcja, że zrezygnują przez zrosty - taki urok reoperacji. No ale okej, na operację czekałem kolejny rok (wiadomo, norma).
Przyjęcie 16.08.2013, trochę niefortunnie bo garstka błyskawicznych badań i nuda do poniedziałku. O przepustce nie ma mowy. Na szczęście chwilę później jeszcze jeden "pectus" się pojawił na mojej salce i zrobiło się raźniej. Zresztą operacje jedna po drugiej, i ciągle na tych samych salach, zaprzyjaźniliśmy się "rodzinami"

Korzystając z okazji pozdrawiam M. serdecznie, jego mamę i babcię - te kobiety są po prostu super! Pozdrawiam też siostrę, która raz przyjechała, ale już byłem tak zajechany powikłaniami (o tym niżej), że prawie jej nie pamiętam

Operacja 19.08, najpierw zawinęli M., niecałą godzinę później dali mi jaśka i kaftanik, zdążyłem połknąć, pójść się odlać i już jedziemy. Tak więc w pełni przytomny pojechałem, ale na luzie bo po Warszawie już zahartowany jestem. W przedsionku operacyjnej też pełen luz, wkłucie zewnątrzoponówki to lajt, cośtam się czuje jak "rozpycha na boki" w kręgosłupie, ale nic bolesnego. I tutaj ciekawostka: przez okrągłe okienko widziałem przez chwilę jak operują M., leżał głową do mnie, klatki nie widziałem bo była taka zasłonka zaraz za głową. W oddali był widoczny monitor z torakoskopią w akcji, ale nic konkretnego z niego nie zrozumiałem. Potem jeszcze dobre 20 minut leżałem w tym przedsionku sobie, potem dajemy susa na stół, chwila moment i spatulki.
Po operacji na dwuosobowej salce nr 1 leżeliśmy sobie słodko całe dwa dni. Jak się okazało byliśmy pierwsi na całym piętrze bo przez długi weekend oddział na 1 piętrze był całkowicie zamknięty (teraz ciężko mi to nawet wyobrazić). Z bólem u mnie było raczej gładko. Pompa robi swoje, w Poznaniu można ją trzymać całe 3 dni (w Warszawie mnie odłączyli po 24h i było nieciekawie..). Na salce niedługo zameldował się starszy pan K. - wcielenie hardkoru:) Wycięte całe płuco, jak wykrztuszał to się ściany na pulmonologii sypały, przesiedział dwie noce by się nie udusić, żadnych przeciwbólowych nie chciał, wyrwał sobie dren i za karę nosił go dzień dłużej, a potem się zawinął nie doczekawszy karty informacyjnej. Tak na oko stary marynarz..

I jeszcze młody lekarz się zameldował. Dzień pojęczał z bólu (bez pompy był) a potem skubany ożył jak feniks z popiołów i niemalże dosłownie "wyfrunął", bo tajemnicą poliszynela było to że ma w głębokim poważaniu zakaz przepustek

Dobra wracając do konkretów, w środę już sobie elegancko z nogami na dole ćwiczyłem oddechy, w środę wyjęty dren (był jeden z prawej strony) i ogólnie pełen kozak. Tylko słaby apetyt. Dr Pawlak mnie ciągle pytał czy aby na pewno się dobrze czuję i morfologię+RTG mi robili regularnie. Do tego USG. Niestety gdzieś mi "uciekała" krew (spadała hemoglobina), a w opłucnej pojawił się płyn. W piątek po południu zaczęła się jazda:
Piątek 23.08 po 17 dostałem dren na lewą stronę. Przed przebiciem, dostałem moją jedyną w szpitalu dawkę morfiny i znieczulenie miejscowe. Samo przebijanie nieprzyjemne na maksa ale nie jakaś tragedia bólowo. Zabieg zrobił dr Gąsiorowski. Dwie minutki później jeden z gorszych (ale nie najgorszy) lotów jaki mnie spotkał: drastyczny spadek ciśnienia, potężne nudności w częstych i krótkich seriach, brak wymiotów, ledwo ręką ruszyć mogłem. I tak bite dwie godziny. Dwie kroplówki z solami dostałem i po trochu przechodziło. Jak już przeszło to mogłem całą uwagę skupić na nowiutkim, błyszczącym i wściekle uwierającym dreniku. Nocka była niezapomniana

Sobota 24.08 rano stoczyłem się grzecznie na samiutkie dno

Morfologia z rana pokazała HGB na poziomie 7.4 podczas gdy norma to jakieś 16.5. Przewieźli mnie razem z kojem z powrotem na jedynkę pod monitoring i czekamy aż zrobią odpowiedniego miksa i przywiozą dla mnie krew ze stacji. Z biegiem czasu coraz trudniej było robić cokolwiek, ciężko było ruszyć ręką, czy wręcz unieść powiekę. Myślałem, że to trwa wieczność, czekałem jakieś 2-3h, ciężko ocenić. Jak już zaczęło się przetaczanie to było z górki, w sumie dostałem 3 jednostki, już po pierwszej czuć że się "wraca". Po drugiej już było całkiem całkiem, po 3 zachciało mi się z powrotem rozmawiać

To nie koniec atrakcji na sobotę jednak. Tak tak, jeszcze jeden miły akcent. OK 21 dr Pawlak założył mi drugi dren, z powrotem na prawą stronę. Odmówiłem morfiny i dobrze zrobiłem, dr przebił się przez "warszawską" dziurę po drenie (EDIT: chyba! nie jestem pewien) i ogólnie było jakoś łatwiej. Chyba się lekko denerwował bo tamtą dziurę trzeba jeszcze "wymacać" to nie tak że się bliznę natnie i wszystko widać. Opowiedziałem mu historyjkę i się roześmiał

Generalnie poszło gładko, potem przygód z nudnościami nie miałem.
No i ten uroczy wieczór zwieńczyłem sobie równie uroczą nocką. Co powiecie na taki epizodzik: lekko przysnąłem, a ok 1 w nocy obudziła mnie "taka sytuacja": czuję że mam coś w mordzie... między policzkiem a dziąsłem coś sobie grzecznie jest i dobre dwie minuty zastanawiałem się co to takiego, jakaś resztka jedzenia?? Myłem zęby tego wieczoru i musiałem sobie podrażnić dziąsło (czasem tak mam) no i to sukcesywnie sobie krwawiło bo oczywiście działały jeszcze leki przeciwzakrzepowe

Czyli w japie miałem taki - nazwę to - "niedokrzep" krwi wielkości małego plasterka pomidora. Sweet!

Wyplułem to gówno do tekturowej nerki, płuczę usta wodą, płuczę płuczę, pluję pluję i nic, ciągle czuję jak się świeża krew sączy. Zadzwoniłem w końcu po siostrę, ta wezwała dr Pawlaka i już po chwili dostałem coś na krzepliwość i w końcu stwardniało. Swoją drogą ciekaw jestem co sobie pomyślała, jak mnie zobaczyła. Leży przebity z obu stron drenami, świeżo po transfuzji krwi, przy japie nerka pełna krwi, pościel ufajdana od plucia

One to miały ze mną, nie powiem...
Następnego dnia, w niedzielę po 19:00 wyjęcie drenu po lewej i tutaj znaczna poprawa jakości życia, z prawym drenem już zacząłem łazić do łazienki i po pokoju. Nocka na poniedziałek zaskakująco dobra. W poniedziałek po południu wyjęcie prawego drenu no i już pełen luz. Morfologia i zdjęcia + drugie USG dawały dobre wyniki. HGB w górę. Płyn w dół. Oczywiście odma, a jakże

No ale dmuchanie w buteleczkę to nagroda w porównaniu z drenowaniem.
Od wtorku powrót na starą "zwykłą" salkę. Zacząłem sobie też mocniej gorączkować, co też przyjmuję na lajcie w porównaniu do tych wszystkich przygód jakie miałem wcześniej. W międzyczasie M. poszedł do domu w niedzielę. Pan K. i młody lekarz wyszli chwilę później. Niedługo zameldował się kolejny pectus, (ma swój wątek na forum). I przed samym wypisem jeszcze jeden, nie zdążyłem go dobrze poznać, nie wiem czy jest na forum. Korzystając z okazji pozdrawiam jeszcze jednego pectusa, a właściwie pectusicę (również, ma swój wątek na forum), poznaliśmy się pod USG a potem dmuchaliśmy w butelki na balkonie, czas jakoś znośniej leciał

Wczoraj, 30.08 wypis, czyli równe dwa tygodnie w szpitalu. Gorączka czasem się dobiera, ale dostałem receptę na inny antybiotyk + steroidowe leki przeciwzapalne. Nowe leki zacząłem pić natychmiast po wypisie. Nocka w hostelu ciężka, łóżko masakrycznie złe, niskie, płaskie i twarde, fatalne możliwości tuningowania poduszkami i kołdrą.
Dziś zaskakująco lepiej z samego rana. Wykąpałem się porządnie i... wsiadłem za kółko, niby na jakiś czas ale tak już dojechałem do samego domu w Warszawie czyli 300 km. Ale droga świetna i łatwa, inaczej bym się nie podjął. W fotelu w samochodzie siedziało mi się genialnie, no nic nie bolało kompletnie. Przy biurku ledwo mi się siedzi teraz. Jeszcze nie wiem jak ze spaniem u siebie, zaraz będę kombinował co jak gdzie położyć. Jakby co pieprzę wszystko i idę spać do fury

Reasumując, dr Pawlak naprawił mi klatkę i to jest najważniejsze. Trzeciej operacji już naprawdę chyba bym nie pociągnął. Zresztą chyba się nie da

Jedźcie do Poznania, bo tam was naprawią jak trzeba, powikłania wcale nie są częste ale dobrze jest mieć świadomość, że jak już się pojawią to będą nas leczyć profesjonaliści. Przynajmniej w moim przypadku tak wyszło i póki co - na 12 dobie po operacji - wszystko idzie w dobrym kierunku. Próbuję sobie wyobrazić co by było gdyby to w Warszawie mnie takie powikłania spotkały, w tej śmierdzącej komuną dziurze w czasoprzestrzeni jaką jest Płocka 26

No to chyba tyle, pozdrawiam.
EDIT: dodaję zdjęcia.
Przed Warszawą (tj. przed czymkolwiek):
http://i.imgur.com/ffNkzTrh.jpghttp://i.imgur.com/oewVKAHh.jpghttp://i.imgur.com/BFvCKMeh.jpgPo Warszawie zdjęć nie mam, nie chciałem i nie chcę mieć. Wyglądałyby jak powyżej tylko z bliznami...
Dzień po operacji w Poznaniu:
http://i.imgur.com/HRKX38q.jpghttp://i.imgur.com/phNa5mC.jpgPrawie 2 tygodnie po operacji w Poznaniu:
http://i.imgur.com/zMACgll.jpghttp://i.imgur.com/MTa3dW4.jpghttp://i.imgur.com/A9Bg92o.jpghttp://i.imgur.com/1Zj6IrR.jpgOczywiście łuki wyłażą, ale jakoś specjalnie nie rażą, przynajmniej narazie

Widać też sińce jakie mi się zrobiły od leków przeciwzakrzepowych. Po obu bokach mam takie same wielkie w ylewy.