Skierowanie do poradni torakochirurgicznej w Poznaniu udało mi się załatwić jakoś w maju/czerwcu-zadzwoniłam do Poznania i umówiłam się na wizytę 11 października.Otrzymałam przez telefon 5 numerek.
Musiałam zabrać ze sobą 2 zdjęcia RTG klatki piersiowej- jedno z przodu i jedno z boku,książeczkę ubezpieczeniową (koniecznie z ważną pieczątką) i to skierowanie od mojej lekarki
(również ważne,więc kilka dni przed wizytą znów udałam się do mojej przychodni aby przystawiono pieczątkę) no i dowód osobisty.
W Poznaniu w poradni torakochirurgicznej należało być najlepiej przed godziną 11.Pojechałam z rodzicami samochodem.Trochę tam trudno się dostać na Szamarzewskiego
ale w końcu dotarliśmy.Weszliśmy do środka,pobrałam specjalny numerek z maszyny i poszłam czekać.Od godziny 11 zaczęła się rejestracja.W końcu wyświetlił się mój numer- T015 i stanowisko,
do którego należało podejść.Tam wypełnianie,wypytywanie i zostałam skierowana na wizytę.Poszłam,gdzie trzeba,kilka osób już tam czekało.Nie było osób z numerami 1,2,3 więc weszła
jakaś kobieta z 4 numerkiem i po kilku minutach wyszła.Zdziwiłam się,że tak szybko.No ale nic,teraz moja kolej.Przyjmował doktor Krystian Pawlak.Miły,spokojny,w średnim wieku.
Kilka pytań,obejrzał zdjęcia,następnie mnie zbadał.Moja wada-PE-głęboka ale symetryczna.I pytanie,czy jestem zdecydowana na operację.Przytaknęłam.Wypisał potrzebne papiery
i musiałam udać się na oddział torakochirurgii na pierwsze piętro do sekretariatu ustalić termin operacji.Uczepiłam się myśli,że może da się przeprowadzić operację jeszcze w tym roku.Miła pani w sekretariacie zaczęła sprawdzać daty,gdzie by tu mnie wcisnąć.
No i słyszę : "Na przyszły rok".A po chwili : "Zaraz...22 listopad".Ja mówię : "A więc rok czekania"-byłam przekonana,że chodzi o 2011.A ona : "22 listopada jeszcze w TYM roku,bo ktoś
zrezygnował i jest wolne miejsce".No to ja cała szczęśliwa,zgodziłam się

Co za fart! A więc wszystko załatwione pomyślnie,wracam do domu.Czekam i czekam na 22 listopada,szykuję się,
sprawdzam dziesiątki razy,czy wszystko jest,jak trzeba.Noc przed wyjazdem spałam dokładnie 43 minuty tylko
Spakowana,ruszam znów do Poznania.Miałam być przed 8 rano,wyjechaliśmy więc z domu o 6 (mieszkam w niedużym mieście około 60 km od Poznania).
Niestety,spóźniłam się jakieś 40 min,bo akurat w Poznaniu były przeprowadzane jakieś remonty i były objazdy.Ale nic się nie stało,znów pobrałam numerek i czekam.
Wywołana,podpisuję parę dokumentów i zostaję skierowana na spirometrię i pobranie krwi.A także na RTG serca.Następnie na oddział,na 2 piętro (torakochirurgia 2).
Oczywiście,wcześniej się przebrałam w piżamę i szlafrok,zabrałam torbę z potrzebnymi w szpitalu rzeczami,ubrania rodzice zabrali ze sobą.Ulokowano mnie w pokoju z dwoma kobietami (50-60 lat) ale miłe,fajnie się z nimi rozmawiało.
Jedna miała raka płuc a druga też coś nie tak z płucami,jednak nie tak poważne.Musiałam pościągać wszystkie kolczyki :p zjeść tylko zupę,później tylko pić.
Godziny wolno mijały,ja stawałam się coraz bardziej głodna,założono mi wenflon.Przyszła pani anestezjolog porozmawiać ze mną o narkozie i przeprowadzić nieduży wywiad,bardzo miła osoba.
Później poszłam porozmawiać z doktorem Pawlakiem,powiedział,że raczej 2 płytki będę mieć wstawione.Pogadałam,pogadałam,poszłam później do łazienki,wysmarowałam się takim czerwonym płynem
w miejscu gdzie będzie operacja,wzięłam prysznic,chyba dostałam też jakąś tabletkę i poszłam spać.Obudziłam się jakoś po 5 rano,i wtedy trochę się zdenerwowałam tym,co mnie czeka.
Robiło mi się na przemian to zimno,to gorąco.Miałam iść jako druga,mieli mnie zabrać około 10 rano.Przyszła młoda pielęgniarka,przyniosła "głupiego jasia" którego mogłam popić tylko jednym łykiem wody a także
taki przejrzysty,zielony fartuch.Poszłam się do łazienki obmyć i przebrać-fartuch (pod spodem absolutnie nic) i na to szlafrok,następnie tabletka i musiałam usiąść na łóżku,po połknięciu już zakaz wstawania.
Usiadłam,oparłam się o ścianę,obok miałam foliówkę z NAJPOTRZEBNIEJSZYMI rzeczami które powędrują ze mną na salę pooperacyjną,reszta została w dużej torbie koło łóżka,pielęgniarki później mi ją przyniosły.
Siedzę,zamknęłam oczy i...koniec.Później z opowieści tych dwóch,co ze mną leżały wynikło,że tak mocno mi się przysnęło,że pielęgniarki nie mogły mnie obudzić,więc rozdziały mnie ze szlafroka,wtachały jakoś na drugie łóżko,i
razem z foliówką z rzeczami pojechałam na salę operacyjną.Ocknęłam się na chwilę,przed wjazdem na salę,dostałam zastrzyk zewnątrzoponowy w plecy (troszkę boli),zagadywano mnie,następnie maska na twarz-cholera,myślałam,że to jeszcze nie jest narkoza,
raczej nie czułam,aby coś tam leciało,pamiętam jeszcze,jak mnie wwieźli,jakaś kobieta ustawiała nade mną te wielkie lampy,jacyś ludzie się kręcili...
Obudziłam się.Leżałam na tej samej sali,ale z boku,z maską na twarzy.Przez głowę mi przeleciało :"Chyba dopiero zaczną",jednak patrzę-jestem owinięta jakimś sreberkiem (koc grzewczy),coś mnie ciśnie na klatce,jakby ktoś położył mi na piersiach z 5 kg ziemniaków
A więc to JUŻ?! Szybko! Wzięli mnie około 10 a o 12 było już po wszystkim.Wydawało mi się,że zamknęłam oczy dosłownie na 5 minut a tutaj niespodzianka,doła nie ma!
Korciło mnie,żeby zobaczyć jak to wygląda,jednak nie mogłam się zbytnio ruszyć,więc tylko rozglądałam się po sali-na łóżku obok,spała jeszcze jakaś starsza pani-nie wiem,czy była przed,czy też już po zabiegu.
Miałam podłączone do siebie różne rzeczy,kroplówki,dren też już był.Leżałam chyba z 30 min,może godzinę,w końcu mnie zabrano i przewieziono na salę pooperacyjną gdzie leżałam dobę całkiem sama-ale to mi się akurat podobało
A więc leżę tam,popodłączana,potrzebne rzeczy leżą na szafce obok,włączyłam telefon i posypały się sms'y i telefony.Popołudniu przyjechała do mnie rodzina i też wtedy wzięło mnie na wymioty,wymiotowałam z 5 razy ale to normalne po operacji,tyle,że nie jest wygodnie rzygać
na leżąco,mogłam tylko trochę podnieść głowę.Później gdy rodzina pojechała,wieczorem zachciało mi się bardzo sikać

Więc dzwonię po pielęgniarkę.Drzwi się otwierają,ja patrzę...a do sali wchodzi młody pielęgniarz!

Wstyd trochę,bo facet,wolałabym jednak kobietę ale co było
robić,mówię,że muszę do łazienki,no ale że o wstawaniu mowy nie było,więc przyniósł mi "basen" i podetkał pod tyłek

Cholernie niewygodnie się sika na leżąco
Byłam faszerowana zastrzykami,kroplówkami,w końcu zasnęłam.Spało się niewygodnie,oddychanie przeponowe,płucami ciężko.Całą noc ktoś strasznie kaszlał,słychać było chyba na całym oddziale.Wczesnym rankiem przyszła młoda pielęgniarka mnie obmyć,
musiałam więc się podnieść i usiąść na łóżku.I to był prawdziwy koszmar.Ból był taki,że myślałam,że zlecę z tego wyra,mycie trwało chwilę bo dłużej nie mogłam wyrobić.
Następnego dnia mogłam już pić i zjeść zupę,jednak ta doba po operacji była najgorsza pod względem bólu o czym wcześniej poinformował mnie chirurg.Uczucie w klatce-takie,hmmm.jakby rozpieranie,nacisk,ciśnienie,nie wiem,jak to określić.Za to nie miałam absolutnie czucia w piersiach,
ale lekarz powiedział,że taki stan może się utrzymać do kilku tygodni.No i absolutny zakaz spania na boku,tylko na plecach,więc plecy zaczęły mnie niemiłosiernie boleć,no bo ile można leżeć w jednej pozycji...
Następnie przewieziono mnie na salę,gdzie już miałam być do końca pobytu w szpitalu.Było nieźle,bo trafiły mi się te miłe panie,jakie leżały ze mną wcześniej,więc było sympatycznie i wesoło

Choć ja ani śmiać się,ani kichać ani kaszleć
Jeszcze muszę dodać,że w niedługim czasie po operacji zrobiono mi RTG na leżąco,później też było robione ale to na wózku zjechałam z pielęgniarką na dół.Było to już po wyjęciu drenu (operacja była we wtorek,dren wyjęto w piątek-wyciąganie bolało,ale tylko chwilę),płuca
były prawidłowo rozprężone,wszystko było dobrze,więc doktor Pawlak powiedział,że w poniedziałek do domu

Pozostało więc czekać,brać tabletki,zastrzyki,no i wstawać i chodzić co na początku było makabryczne

Przychodzili też rehabilitanci-kobieta i mężczyzna w średnim wieku,
bardzo sympatyczni oboje.Jedzenie jakie jest w szpitalu,to chyba nie muszę mówić

Na szczęście rodzina i znajomi do mnie wpadali i przynosili,co trzeba.Z pomocą mamy poszłam pod prysznic i trochę się opłukałam,o myciu włosów jednak mowy na razie nie było.
Później zaczęłam wędrówki po korytarzu-blada,wymizerowana,z potarganymi włosami,podkrążonymi oczami,wymęczona,obolała.Jeszcze też wcześniej,jak miałam dren,opadała mi prawa powieka,wyglądałam więc niezbyt fajnie,jak z horroru,pielęgniarki i lekarze mieli więc na swoim oddziale spóźnione Halloween

Ale to nieważne,ważne było to,że naprawiono mi klatkę naprawdę rewelacyjnie.Jestem zadowolona z efektu,mimo,że nadal boli,mam 2 płytki.
Lekarze i pielęgniarki i reszta personelu bardzo życzliwa,fachowa,sam oddział porządnie zrobiony,czysto,miło.Jest też kaplica szpitalna i sympatyczny ksiądz,który był u mnie 2 razy-w dzień po operacji i jakieś 3 dni później.
Nie jestem wierząca,jednak go nie wygoniłam,zresztą i tak bym siły na to nie miała.Pobłogosławił pacjentów i poszedł dalej.
Więc jak pisałam wcześniej jestem zadowolona.Otrzymałam kartkę z ćwiczeniami do wykonywania w domu,trochę pouczeń,co mogę a czego mi nie wolno,szwy poszłam wyjąć tydzień po wyjściu ze szpitala,do poradni chirurgicznej w swoim mieście.Wizytę kontrolną mam wyznaczona na 3 stycznia.
Teraz siedzę w domu,ćwiczę,oddycham już prawie normalnie i trochę się garbię,ale staram się pilnować i chodzić prosto.
Najgorsze jest wstawanie rano z łóżka-ktoś musi mi pomóc się podciągnąć bo sama nie daję rady a i jeszcze jak zakłuje w boku,to można się zwinąć z bólu,trwa to chwilę ale przeszywające.
Mimo tych utrudnień, ta operacja była najlepszą decyzją w całym moim życiu i jednocześnie takim pięknym choć bolesnym prezentem na Gwiazdkę

Polecam Poznań i doktora Pawlaka bo on naprawdę zna się na rzeczy,bardzo dobry chirurg.
Przepraszam,jeśli ta relacja nieco chaotycznie wyszła.